Zaniedbałam troszkę bloga zajęta fotograficznym sezonem ślubnym, ale ostatnio dopadła mnie wena na powrót do miedzi i kamieni oraz moich ukochanych surowych form biżuterii.
Sama raczej rzadko zakładam ozdoby, ale jeśli miałabym coś nosić, to z pewnością biżuterię, która krzyczy o tym, że jest ręcznie wykonana każdym detalem :)
Myślę sobie, że pomarańcze i złoto za oknem popchnęły moją podświadomość by z metali wybrać właśnie miedź (swoją drogą chyba mój ulubiony metal :)
No i co tu dużo mówić, do ulubionego metalu musiałam dołożyć ulubiony kamień - labradoryt - minerał z grupy opali, migoczący tajemniczymi blaskami, które ujawniają różne kolory pod różnymi kątami. Istna magia!
Wybrałam niewielki kamień o lekko trójkątnym kształcie.
Jakby zamknął w sobie kawałek oceanu!
Przygotowałam miedzianą cargę w której okuję kamień. Żadnego kleju!
Nalutowałam cargę na wcześniej rozwalcowaną blachę.
Docięłam blachę do pożądanego kształtu, wszytko wytrawiłam w kwasie i oczysciłam.
Przygotowałam teksturowaną obrączkę, którą przylutowałam do bazy.
Dołożyłam teksturę, zaoksydowałam blachę na czarno i przetarłam by wydobyć wzór.
Zakułam kamień dbając o to, by nie było gładko i perfekcyjnie, a surowo :)
I oto jest :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz