Translate

środa, 18 lutego 2015

Kleopatra - naszyjnik z mosiądzu i lapis lazuli

Od jakiegoś czasu śledze biżuteryjne wyzwania na kreatywnykufer.blogspot.com
Tym razem moje oko przykuło wyzwanie dotyczące wielkich kobiet świata, a w pierwszej edycji KLEOPATRY. Ponieważ w czasach liceum, wraz z moją kumpelą z ławki (pozdrawiam Kleo :)) fascynowałyśmy się egiptem, postanowiłam po raz pierwszy przystąpić do ich konkursu :)


Zadanie niby poste - biżuteria zainspirowana egipską królową Kleopatrą. 
Ale do czorta, jak to ugryźć?!
Jakiś czas temu zakupiłam, piekny, duży kaboszon w kształcie kropli z lapis lazuli, a potem sznur fasetowanych koralików z tego samego kamienia. I gdy tylko dowiedziałam się o tym wyzwaniu zaczęłam główkować co by na nie przygotować...
Lapis lazuli był cenionym kamieniem w starożytnym egipcie (sproszkowany służył jako niebieski pigment do malowideł i kosmetyków), więc uznałam, ze bedzie idealny do naszyjnika, który bardzo mozolnie kreował się w mojej głowie (tu dziekuję memu Lubemu, że pare razy pomógł mi ukierunkować wenę, któa rozhasana nie dawała sie okiełznać!)


Jeśli lapis lazuli to metal koniecznie w kolorze złotym! Moja łezka ma w sobie drobinki pirytu, więc wybrałam mosiądz, jako, że złoto byłoby zbyt pomarańczowe. Piryt ma troszkę chłodniejszą barwę, tak jak mosiądz właśnie :) Może akurat tu na zdjęciu nie widać, ale na następnych to zobaczycie.


Miałam jakiś kawałęk starej mosiężnej blachy, więc przygotowanie wszystkich elementów wymyślonego przeze mnie naszyjnika wymagało mnóstwo pracy z rozwalcowywaniem blachy, wytrawianiem, teksturowaniem i gięciem. Równiesz potrzebowałam blachy bardzo różnych grubości, więc pół  wczorajszego dnia zajęło mi samo przygotowanie materiałów.


Tu już wyteksturowany kawałek blachy z głównego motywu i mój piękny lapis lazuli przymierzony do cargi :)


Jeszcze wyciecie jednego elementu...


I zlutowanie. na tym etapie wygląda jak kupa, ale miałąm nadzieję, że uda mi się jeszcze to zmienić, bo zaplanowane było jeszcze mnóstwo roboty!


Oksyda powoli sprawiałą, że metal ciemniał.


Dzięki temu po przetarciu tekstura, którą w pocie czoła wyklepywałam młotkiem i puncami zaczęła się wizualnie uwypuklać, a przed nami przecież jeszcze lakka polerka, więc miało być lepiej... Ale w tym czasie...


trzeba wyciąć kilkadziesiąt przekładek między koralikami, po to przecież ma być cały naszyjnik ;)


O takie maleństwa ;)


Jeszcze kila wyklepanych z blachy elementów i połączenie wszystkiego w całość.


Tadaaam!


I na szyi i teraz nastąpi seria zbliżeń itp :)












Tak więc oto mój naszyjnik inspirowany bogactwem egiptu, ciepłem afrykańskiego słońca i (ponoć) niezwykłą urodą Kleopatry, królowej Nilu ( aczkolwiek bardzo cieżko o jej historyczne podobizny, za to legendy o jej sile, urodzie i mądrości kążą do dziś po całym świecie)



Trzymajcie za mnie kciuki w konkursie :)
Jak Wam się podoba?


poniedziałek, 16 lutego 2015

Labradorytowy naszyjnik

Nie ma co się obijać w ten piękny poniedziałkowy poranek, więc kubek zielonej herbaty z pigwą i do roboty :)
Dziś o naszyjniku który zrobiłam kilka dni temu. Użyłam do niego największego spośród moich pięknych labradorytów :>
Myślę, że super sprawdzi się do luźnej, prostej białej bluzki, zwłaszcza latem, gdy słońce padające na kamień rozświetli go ferią barw, a ta sztuka jest niezwykle ciekawa, bo od połowy opalizuje w paseczki :)
Chciałąm zrobić sesję zdjeciową z miedziano-labradorytową kolekcją, ale Walentynki zmusiły mnie do rozstania z niektórymi cudeńkami, muszę teraz szybciutko nadrobić braki i zrobić sesję promującą...
A już niebawem nastąpią pierwsze próby z emaliowaniem i nie mogę już się doczekać by to wszystko razem połączyć :)



















czwartek, 5 lutego 2015

Dziękuję mamo :)

W 2009 roku wraz z mamą i siostrą na Wielkanoc wybrałyśmy się na wulkaniczną wyspę Kanaryjską - Lanzarote. Pogoda była wietrzna, ale słoneczna.









Poza drinkami z pasją oddawałyśmy się spacerom (głównie do sklepu i na plażę) i grze w scrabble :)


Mama <3


Siostra 


I ja ;)

Podczas jednego z wyjść moje kompanki smażyły się na plaży, a ja (jak to ja - nogi niespokojne, opalanie nie dla mnie) szwędałam się to tu, to tam, robiąc zdjęcia. Były to moje fotograficzne początki, akurat uczyłam się jak robić makro fotografię, no może nie makro, ale w każdym razie zbliżenia małych przedmiotów i krabików ;) 


Więc gdzieś przylgnęłam do ziemi żeby sfotografować jakieś szkiełko, gdy focus mi uciekł i skupił się na jakimś zielonym kamyku. 



Od razu obudził się we mnie instynkt geologa, podniosłam kamyczek, obejrzałam z każdej strony i oczy zrobiły mi się ze dwa razy większe... Miałam pewne podejrzenie, zaczęłam w kucki pełzać po okolicznych wulkanicznych kamieniach znajdujac coraz to wiecej podobnych minerałów - lekko przezroczystych o strukturze kryształu i zielonkawej barwie. Nazbierałam tego całe podełko, maleńkich i większych, a także jeden wielki głaz lawy wulkanicznej z żyłą tego minerału (ze cztero kilogramowa sztuka przemycona w bagażu podręcznym do Polski :] ). 
Powróciwszy do hotelu zrobiłam mały risercz i... TAK! Szczątkowa wiedza na temat kamieni okazała się być wystarczająca by określić właściwie minerał - był to PERIDOT (inaczej oliwin). Dowiedziałam się, że ten kamień bardzo lubi on towarzystwo skał wulkanicznych, a jedno z jego złóż znajduje się właśnie na Lanzarote :)


I mimo, że moje znaleziska raczej nie nadają się do oszlifowania w piękne klejnoty, to i tak byłam bardzo dumna z mojego znaleziska :)

6 lat minęło zanim odważyłam się dać jednemu z nich nowe życie...


Wybrałam bryłkę oliwinu zespoloną z lawą wulkaniczną, tak by dalej był jakby troszkę w domu :)



Wywalcowałam srebrną obrączkęi cargę, wszystko zlutowałam razem.



Tu jeszcze bez polerowania srebra ;)


A tu już po.






Dziękuję mamo :)