Jakiś czas temu dostałam od Kasi dziadka kawałek srebrnej łyżeczki i fragment jakiegoś medalu z 1937 roku. Obiecałam w zamian zrobić dla Kasi pierścionek. Pozwoliłam jej wybrać jeden z moich zabójczych labradorytów, wzięłam miarę palca i przystąpiłam do pracy. Muszę powiedzieć, że na pewnym etapie pracy ogarnęło mnie zwątpienie i niezadowolenie z tego co wyszło, musiałam odłożyć pracę na tydzień i poczekać aż wena powróci. Dzięki Bogu wróciła....
Kasia jest zachwycona z finalnego efektu, a Wam jak się podoba?
Srebrną łyżeczkę rozwalcowałam i wykorzystałam do zrobienia cargi i obrączki :)
Po tym etapie zakułam kamień i utknęłam w martwym punkcie...
Ale pomysł któregoś dnia zapukał do mojej głowy i oplotłam kamień srebrnym drucikiem. No i jeszcze oksyda <3
I gotowy! :)
Wybitnie się podoba. Oby wena nie opuszczała nigdy więcej!
OdpowiedzUsuńCzasem musi opuścić, żeby się doceniało kiedy przychodzi :)
Usuń